Przejęci zgrozą, zeskoczyli z koni. Strzelec schylił się nad ciałem, aby przekonać się, czy nie tli w nim jeszcze iskierka życia. Z pierwszego rzutu oka poznał, że ma przed sobą trupa. W sercu Manfreda widniała śmiertelna rana od pchnięcia sztyletu.
— Przecież to właśnie Manfredo zdradził tajemne wyjście i jemu zawdzięczają ratunek — wtrącił Mariano.
— No tak, był ich sprzymierzeńcem, więc odpłacili mu nożem za chleb. Zostawmy go i śpieszmy, aby raz wreszcie ująć zbrodniarzy!
Pożegnali się z gospodarzem, zostawiając konie.
Gospodarz nie myślał wcale o powrocie do domu. Cortejo i Landola odkroili spory kawał koniny i zabrali jako prowiant; oberżysta postanowił zagarnąć część pozostałą. Świeże mięso jest w tych stronach rzadkością, więc gospodarz niedługo się namyślał. Wyciągnąwszy nóż, zaczął krajać trupa.
Tymczasem dwaj Hiszpanie i Amerykanin zaczęli w towarzystwie psa wdrapywać się po zboczu wąwozu.
Z szumem i sykiem wypływały tu w różnych punktach ze szczelin potoki i starały się przebić przez pokłady lawy. Przed jednym ze źródeł Mindrello przystanął i włożył w nie rękę. W tejże chwili cofnął się z wielkim krzykiem.
— To ukrop prawdziwy! O mały włos nie sparzyłem całej ręki.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 83.djvu/17
Ta strona została skorygowana.
— 2323 —