dziewać? Czy przypuszczacie, że powiedzą prawdę? A zresztą, macie przecież Pabla Corteję i jego córkę. Jeżeli przywiązujecie taką wagę do zeznań, oprzyjcie się na tym, co powie Józefa, ewentualnie Gasparino, ale Landoli... — długo wstrzymywana wściekłość wybuchła w nim nagle w postaci syku — ...ale Henrica Landoli nie tykajcie! Należy do mnie, wyłącznie do mnie!
Mariano nie zdążył odpowiedzieć strzelcowi, gdyż Mindrello powrócił z punktu obserwacyjnego z wiadomością, że zbiegowie się zbliżają.
Cierpliwość czekających wystawiona została na dosyć długą próbę. Strzelec gotów był nawet przypuszczać, że Mindrello się pomylił, lecz nagle usłyszał odgłos spadającego kamienia. Po niedługiej chwili Grandeprise, Mariano i Mindrello usłyszeli z krańca drogi odgłosy i ujrzeli wśród skał głowy — — Henrica Landoli i Gasparina Corteja.
— Cielo! Tę drogę będę długo pamiętać — westchnął Cortejo, siadając nad wodą. — Istna męka! Nie bardzo wam jestem wdzięczny, żeście nie znaleźli lepszej.
— Byłem pewny, że zamiast wdzięczności spotkają mnie z waszej strony tylko wyrzuty. Jeżeli nie rozumiecie, że była to dla nas droga najpewniejsza, jesteście osłem, sennor Cortejo! Każda inna droga byłaby stokroć niebezpieczniejsza.
— A teraz? Sądzicie, żeśmy teraz bezpieczni?
— Zupełnie!
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 83.djvu/19
Ta strona została skorygowana.
— 2325 —