— Nie wyobrażajcie sobie, że możecie być naszymi sędziami. Nie jesteśmy w sawanie.
— Ale stoicie przed strzelcem, dla którego zwyczaje sawany są prawami i który sądzi według tych zwyczajów.
— To nas nic nie obchodzi! Żądamy zwyczajnego, prawdziwego sądu.
— Nic więcej? — zapytał szyderczo Grandeprise. — Dlaczego uciekliście, skoro chcieliście zwykłego sądu? Ucieczką dowiedliście wyraźnie, że nic o sądzie wiedzieć nie chcecie. Musimy więc zadowolić się wyrokiem naszych ustaw.
Landola udawał, że słucha tych słów ze spokojem; ale w sercu czuł tajemny lęk. Zdawał sobie sprawy, że od tego człowieka, któremu sprawił tyle zła, nie może się spodziewać litości. Jedyną drogą ratunku było zyskanie na czasie.
Dlatego odparł z udaną beztroską, uśmiechając się:
— Nie będziesz miał odwagi mnie dotknąć. Sennor Mariano nie zniósłby tego.
Na dowód, że Landola się myli, Mariano odwrócił się doń i rzekł:
— Mylicie się, przypuszczając, że zależy mi na waszym życiu. Nie myślę wstrzymywać wymiaru sprawiedliwości.
— Bądźcie więc przeklęci do setnego pokolenia! — wrzasnął Landola, tracąc panowanie nad sobą. — I skończcie wreszcie tę farsę!
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 83.djvu/22
Ta strona została skorygowana.
— 2328 —