Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 83.djvu/24

Ta strona została skorygowana.
—   2330   —

rzekł Mariano. — Wieczór się zbliża; musimy myśleć o powrocie.
— Mam się z nimi prędko załatwić? Co też wam wpada do głowy! Czy męki, zadawane przez tego człowieka, trwały krótko? Czyż przez lat szesnaście nie dręczyliście się wraz z Mindrellem dzięki nikczemności tego szatana? Nie chcecie, abym ich długo dręczył? Zapewniam was, że kulka w łeb byłaby dla nich niezasłużonym aktem łaski. Nie mam zamiaru jej wyświadczać. Zasłużyli na śmierć dziesięciokrotnie, niechże się im zdaje, że umarli śmiercią stokrotną!
— Jakiż rodzaj śmierci wymyśliliście dla nich? — zapytał Mindrello. — Byłaby to rozkosz niesłychana, gdybyście mogli utrudnić tym diabłom drogę do piekła.
— Nie domyślacie się, co mam na myśli? Przecież to takie bliskie i proste. Czy pamiętacie, jak was ręka zabolała, gdyście ją włożyli do wrzącej wody?
— Per todos los Santos! — Wszyscy święci! — zawołał Mindrello z entuzjazmem. — Macie rację! Wrzucimy łotrów do Fuente del Diablo!
— Wrzucimy — — —? — zapytał Grandeprise. — Ani mi się nie śni! Zginęliby zbyt prędko. Mam plan o wiele lepszy. Niech giną powoli, krok za krokiem. Niech się zapadają wolno, niech czują przy każdym ruchu, że śmierć wyciąga po nich swe ręce. Niechaj sekundy i minuty wydają im się