Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 83.djvu/27

Ta strona została skorygowana.
—   2333   —

jesteś, Henrico Landola! Diabeł będzie miał z ciebie kąsek nielada!
Twarz Landoli okryła się szkarłatem. Na czoło wystąpiły niebieskie żyły. Wykonawszy kilka dzikich ruchów, chciał się wyprostować. Z ust wydobywał się jęk i charkot. Zaczął targać więzy. W pewnej chwili udało mu się oswobodzić prawą rękę....
Nagłym, brutalnym ruchem chwycił Corteja, który usiłował się cofnąć. Wpijając stalowe palce w ramię towarzysza syknął:
— Jestem zgubiony, diabli mnie wezmą. Chodźże razem ze mną, najnikczemniejszy z tchórzów!
Potoczył się zwinnie nad brzeg kotliny, ciągnąc za sobą Corteja. Zanim któryś z trójki zdążył nadbiec, oba ciała przewaliły się przez brzeg. Rozległ się rozdzierający, przerażony ryk Corteja, któremu zawtórował po chwili pogardliwy, szyderczy śmiech pirata. W tym samym momencie wrząca woda zasyczała niesamowicie. W przeciągu kilku sekund widać było rzucające się w śmiertelnych drgawkach ciała ludzkie, potem zaległa cisza.
— Koniec. Landola sam wykonał wyrok na sobie i swym sprzymierzeńcu. Nie będziemy mieli potrzeby spierać się na temat granic odwetu. Niechaj Bóg zmiłuje się nad ich duszami! — rzekł Mariano.
Noc już zapadła nad bezludną doliną górską, gdy wędrowcy wrócili do hotelu Dolores. Gospodarz zasypał ich pytaniami, nie odpowiadali jednak.