Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 84.djvu/1

Ta strona została skorygowana.
—   2337   —

— Głupstwo! Mamy przecież szczególne i wcale nieciężkie zadanie: Idziemy oczywiście na pewną śmierć.
— Gdym stał dziś na warcie, przechodził koło mnie koronel[1] wraz z gońcem generała Miramona. Doszło mnie kilka słów z ich rozmowy. Koronel wściekał się, że go wysyłają na śmierć.
— A posłaniec?
— Uspakajał, tłumacząc, że nie ma mowy o poważnej bitwie. Chodzi tylko o to, aby cesarz się łudził, że ma jeszcze na tyłach nieprzyjaciół zwolenników, którzy chcą walczyć w jego obronie.
— Śliczna misja! Mamy krzyczeć „Viva Maximiliano“ i dawać cel kulom republikanów. Mam ochotę zostać tutaj. Niech ten krzyczy, komu się to podoba.
— Boisz się?
— Nic podobnego! Ale co innego walczyć o sprawę, która ma jakieś szanse, a co innego nastawiać karku tam, gdzie wszystko stracone.

— Miramon to dzielny chłop. Czyż nie był prezydentem? Wie z pewnością, co robi. Nasz pozorny atak ma z pewnością swój sens i swoje podstawy. Może chodzi o to, aby Escobedo skierował na nas

  1. Pułkownik.