— Oczywiście, że nie. Zostaniecie wprawdzie rozbrojeni, ale Juarez nie jest krwawym katem, nie traktując jeńców jako morderców, nie każe ich zabijać.
Major nie miał wielkiej ochoty do stawiania oporu. Czy przyczyną tego była wściekłość, że go zdradzono, czy trzeźwość umysłu, czy poprostu, tchórzostwo — trudno określić. Po chwili zastanowienia rzekł:
— Dobrze, przekonam się! Sennor Gardenas, pan umie obchodzić się z rakietami?
— Owszem.
— Niech się panowie ustawią wzdłuż krawędzi lasu, aby uzyskać szerokie pole widzenia. Potem, gdy Gardenas zapali rakietę, wróćcie do mnie i złożycie meldunek. Naprzód!
Nastała cisza, trwająca jakieś pięć minut, poczem major dał znak Gardenasowi. Rakieta strzeliła wysoko w górę. W blasku jej ukazała się na horyzoncie ciemna linia.
— Czy to wasi ludzie, sennor? — zapytał major, wskazując krawędź lasu.
— Tak — odrzekł Robert.
— Bardzo niewyraźni.
— Zaczekajcie chwilę. Słuchajcie, słuchajcie!
W tejże chwili rozległy się na równinie głośne słowa rozkazu. W minutę później strzelać zaczęły w górę płomienie, iskry i kule. Cały las był oświetlony.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 84.djvu/15
Ta strona została skorygowana.
— 2351 —