— Do licha! To prawda! zawołał major.
Zobaczył żołnierzy z wymierzonymi karabinami.
— Opór nie zda się na nic — odważył się rzucić jeden z oficerów.
— Nie jestem tak naiwny, aby temu przeczyć — zarezonował major. — Nie jestem wariatem. Nie chcę, aby nas wystrzelano do nogi, skoro fakt zdrady został ustalony. Uwolnijcie tego człowieka z więzów!
Wojska republikańskie były przekonane, że Robert zginął. Na widok rakiety w serca żołnierzy wstąpiła nadzieja, która zmieniła się w wielką radość.
Po kwadransie komendant i Robert spotkali się z majorem i jego adiutantem, celem omówienia szczegółów. Ustalono, że jeńcy oddadzą broń jeszcze w przeciągu nocy. Ponadto postanowiono, że rano zostaną przewiezieni do obozu pod Queretaro.
Nikt nie myślał o spoczynku. Oficerowie dali słowo honoru, że nie uciekną, i poruszali się swobodnie. O tej swobodzie marzył również wysłannik Miramona. Przekonawszy się o łagodnym usposobieniu Roberta, poprosił o rozmowę z nim.
— O cóż chodzi?
— Chciałem o coś zapytać. Oficerowie są wolni na podstawie słowa honoru. Czy pan porucznik
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 84.djvu/16
Ta strona została skorygowana.
— 2352 —