Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 84.djvu/17

Ta strona została skorygowana.
—   2353   —

nie zastosowałby tej zasady również w stosunku do mnie?
Robert oniemiał ze zdumienia. Po chwili zapytał surowo:
— Oszaleliście? Powiedziałem przecież, że na podstawie tego, co zaszło, zaliczam was do rzędu szpiegów. Zawdzięczacie mi życie.
— Za to możecie nim rozporządzać.
— Chętnie rezygnuję. Przypuszczam, że wiadomo wam, iż szpiedzy należą do ludzi bez honoru? Kto nie posiada honoru, ten nie może dawać słowa.
Tu przebrała się miarka. Wysłannik Miramona odparł:
— Sennor, nie wiecie chyba, kim jestem! Uważacie mnie za szpiega, a tymczasem jestem lekarzem, nazywam się Flores, mieszkam w Queretaro, w klasztorze La Cruz.
— Nie trudźcie się napróżno! Dla mnie jesteście wysłannikiem, używającym szpiegowskich metod celem doręczenia wojennych rozkazów. Nie będziecie korzystali ze swobody ruchów.
Nareszcie nastał ranek. Ruszono z jeńcami w kierunku Queretara. Zwycięzcy zajęli się oczywiście końmi zwyciężonych.
Lekarz się wściekał, że mu nie pozwolono przyłączyć się do jeńców-oficerów, którym pozostawiono konie. Przy świetle poranku, rozpraszającym wiele iluzyj, widział swój los w mniej różowych barwach, niż w ciemnościach nocy.