— Zaprowadzą mnie, zapewne, do kwatery głównej, później do Queretara. Cóż będzie, gdy mnie poznają i dowiedzą się, że nie jestem lekarzem Floresem z klasztoru La Cruz, ale doktorem Hilariem z della Barbara? Jedyny ratunek w ucieczce...
Na próżno szukał sposobności. Zjawiła się dopiero teraz, gdy dotarli do kotliny, którą trzeba było okrążyć.
Prowadziła tędy droga bardzo wąska. Piesi i jeźdźcy musieli się posuwać gęsiego. Flores rozglądał się badawczo na wszystkie strony. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Jeżeli mu się uda dotrzeć do zarośli, zakryją go i żadna kula doń nie dotrze.
Rozejrzał się raz jeszcze, potem skoczył na lewo.
— Trzymajcie go! — zawołał eskortujący żołnierz.
Dopiero teraz ujrzano Floresa, olbrzymimi susami pędzącego ku zaroślom. Padło kilkanaście strzałów karabinowych. Za późno! Zbieg skrył się w zaroślach.
Skoro Hilario pobiegł na dół w kierunku kotliny, starając się dotrzeć do zarośli, Robert skierował konia na lewo i pogalopował nad urwiskiem. Wyprzedził zbiega, przedzierającego się przez zarośla, zsiadł z konia, przywiązał do brzegu urwiska i podążył na dół. Na dole skulił się i cały zamienił się w słuch.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 84.djvu/18
Ta strona została skorygowana.
— 2354 —