z koni. Jeden z nich wszedł do bramy budynku. Na zapytanie wartownika, czego pragnie i w jakiej sprawie przybywa, odparł:
— Czy prezydent jeszcze śpi?
— Nie. Pracuje zwykle do szarego świtu.
— Proszę mnie zameldować. Nazywam się Zorski.
— Hm. Nie wolno mi teraz meldować nikogo. Prezydent nie chce, aby mu przeszkadzano. Proszę przyjść w dzień!
— Nie wasza to sprawa radzić, kiedy mam przyjść! Zameldujcie mnie, a zostanę przyjęty.
Wszedłszy do prezydenta, Zorski chciał go przeprosić, że się zjawia o tak późnej porze, lecz Juarez przerwał radosnym okrzykiem:
— Nareszcie! Oddawna czekałem na was z wielką niecierpliwością.
Nie mogliśmy przybyć wcześniej, sennor. Musieliśmy czekać na towarzystwo z hacjendy. Tymczasem Józefa Cortejo zachorowała. Niepodobna jej było w pierwszej chwili transportować do miasta. Wiadomo panu zapewne, że podczas pobytu w hacjendzie jeden z vaquerów poturbował ją dotkliwie, mszcząc się za krzywdy Arbelleza. Odniosła liczne obrażenia, które zupełnie błędnie leczono. Skutki objawiły się w Santa Jaga w postaci silnego zapalenia, które z trudnością opanowałem.
— Ale teraz jest zdrowa?
— Nie. Wyzdrowieć nie może. Musiałem użyć najrozmaitszych sztucznych środków, aby ją tutaj sprowadzić. Mimo wszystko odczuwa niesłychane
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 85.djvu/19
Ta strona została skorygowana.
— 2383 —