Dla powierzchownego obserwatora pan Clew zachowywał się raczej niefrasobliwie. Nie było to jednak prawdą. Prawdą było natomiast, że nigdy żadnych zbędnych ostrożności nie przedsiębrał. Pana Dumphry przyjął bardzo serdecznie.
— Czem mogę panu służyć, panie Dumphry? Nie jest to pora roku w której oczekiwałbym pana dla zestawienia mego bilansu?
— Chciałem pana prosić, żeby pan rzucił okiem na te dwa pierścionki. Nie są one moją właśnością. Należą do mojego przyjaciela, raczej znajomego. Ja się na tych rzeczach nie znam, nie zdziwiłbym się, gdyby mi pan powiedział, że to zwykłe szkiełka.
Pan Clew wziął w rękę pierścionki, popatrzył na nie, podszedł z niemi do okna, gdzie przyglądał im się bardzo uważnie. Położył je wreszcie na stole.
— To brylanty niezwykłej wartości — rzekł wreszcie. — Zdaje mi się, że są to t. zw. białe brylanty brazylijskie i to pierwszorzędnego gatunku.
— Ah! wyjąknął pan Dumphry. — I ile mogą być warte?
— Bez wyjęcia ich z oprawy, nie mogę oszacować ich dokładnie. — Przypuszczam jednak, że nie pomylę się bardzo, dając panu odrazu teraz, gdyby tylko pan chciał je sprzedać, 1500 funtów.
— Nie jestem upoważniony do sprzedania ich.
— Czy nie mógłbym pana prosić o pierwszeństwo wrazie gdyby je miano sprzedawać?
— To mogę chyba panu obiecać. Nie mam jednak na to najmniejszych danych, że tak się stanie. Muszę bowiem panu powiedzieć, że człowieka, który mi je zostawił, widziałem wczoraj po raz pierwszy w życiu.
— I już zostawia u pana takie pierścienie, po-
Strona:Tajemnicza misja pana Dumphry.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.