listu, który odłożył na bok. List był od pana Clew, jubilera. Brzmiał jak następuje:
— W parę minut po pańskiem wyjściu byliśmy alarmowani w sprawie pierścieni, które mi pan pokazywał. Połączyłem się telefonicznie z jednym znajomym z policji, przypuszczam, że nie będzie pan miał żadnych nieprzyjemności.
Zdaje się, że jakiś warjat nazwiskiem Ranley, który pozostawał pod opieką doktora Piukhama w Weybridge, wymknął się z zakładu przedwczoraj. Stwierdzono, że udał się do Londynu, ale tu jego ślad zaginął. Do niego właśnie należały oba pierścienie; nie miał przy sobie prawie wcale pieniędzy, wobec czego istnieje obawa, żeby nie zrobił z niemi jakiego głupstwa. Szczęśliwie, że trafił do pana. Wskazałem pański adres, prawdopodobnie zajdzie do pana doktór Pinkham i wyjaśni tę sprawę ostatecznie...
List ten zasmucił pana Dumphry. Zatelefononawał w tej chwili do pana Clew, żeby mu podziękować za informacje. Potem zaczął przygotowywać się do przyjęcia doktora Pinkham i całego Scotland Yardu i starcia ich wszystkich na proch, o ile tego zajdzie potrzeba. Prawie każdy człowiek w złym humorze niezbyt jest uprzejmy. Pan Dumphry przeciwnie, stawał się w takich chwilach ugrzeczniony. O jedenastej zameldowano pana doktora Pinkham. Był to sobie okrąglutki, czerwony człowieczek, który wyglądał na srodze zafrasowanego.
— Pan będzie łaskaw usiąść, zapraszał pan Dumphry z udanem roztargnieniem. Za parę minut będę panu mógł służyć.
W rzeczywistości zmusił doktora do kilkominutowego czekania, raz po raz odczytując jakiś list, który nie miał dla niego najmniejszego znacze-
Strona:Tajemnicza misja pana Dumphry.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.