nie poważne powody do obaw, czy strona przeciwna nie będzie chciała, lub nawet mogła sprostać zobowiązaniom. Cała sprawa wydała mi się podejrzaną. Mogę popełniać błędy w interesach, ale nie rzucę rzeczy pewnej dla jakiegoś cienia. Druga strona nie zrezygnowała jeszcze. Jutro spodziewam się w biurze odwiedzin jednej z głównych osobistości, nie będzie to zbyt długa rozmowa, jestem już zdecydowany. Był to jeden z tych interesów, które na oko wyglądają wspaniale, a rozsypują się w proch przy bliższem rozpatrzeniu.
O pierścionkach nie wspomniał oczywiście ani słowa, nie mówił też o warjactwie. Tak, nie kłamiąc ani jednem słowem, blagował sobie łatwo i wesoło. Oto jaki jest skutek ciągłego ślęczenia nad zestawianiem bilansów.
Następnego ranka, na dziesięć minut przed jedenastą, otworzył pan Dumphy ogniotrwałą kasę biurową, wyjął z niej wspaniałe pierścionki i wcale nie był zdziwiony, widząc czekającą przed biurem taksówkę. Wywnioskował zupełnie słusznie, że doktór Pinkham czatuje wewnątrz auta.
Pięć minut po jedenastej zameldowano pana Ranley. Był równie elegancki jak za pierwszą wizytą, ale najwyraźniej był zmieszany.
— Jestem bardzo zmartwiony, panie Dumphry, jestem bardzo zmartwiony... Nie moja wina. Dziś rano właśnie dostaliśmy depeszę, że owa wielka osobistość, do której miał się pan udać w naszem imieniu, już nie żyje.
— Bardzo mi przykro, — wesoło odparł pan Dumphry. — A więc nasz interes został tem samem skończony, nie pozostaje mi nic innego, jak oddać panu te dwa pierścionki. Powiedziano mi, że mają
Strona:Tajemnicza misja pana Dumphry.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.