stało też jeszcze ze 300 — 400 osób, wiele z instrumentami pod pachą lub w ręku, czekających także na jaki szczęśliwy traf. Wreszcie podszedł do mnie jakiś chudy i wysoki jegomość z instrumentem pod pachą.
— Pianista? — spytał. — Yes — odpowiedziałem. — First class? — spytał. — Yes — odpowiedziałem. Na co tamten: — Fifteen dollars — i wręczył mi karteczkę tej treści: Sobota, 9 godzina wieczorem, Globehotel, Biała Sala. Było to moje pierwsze engagement w New Yorku.
Gdy przestąpiłem próg białej sali w Globehotelu, wszyscy muzycy byli już zebrani. Orkiestra składała się z 10-u osób, ilość w zupełności wystarczająca, by ogłuszyć słuchaczy. Nie było mowy o jakiejś ceremonii przedstawiania kolegów. Dali mi gruby zwój nut, pełen fokstrotów, i punktualnie o 9-ej rozpoczęliśmy program Nr. 1. Coś tam było o „Baby“. „Baby“ jest teraz w modzie. „Yes, sir, that’s my Baby“, „I wonder where my Baby is to night“, „Baby faces“ i tak bez końca. Zaczęliśmy wszyscy razem i skończyliśmy też wszyscy razem, prócz perkusisty, który dodał jeszcze parę uderzeń, ale to należy do jazz’u. Basy mi się udawały, harmonje także, miałem przeświadczenie, że wypełniam sumiennie, co do mnie należy. Skrzypek spojrzał na mnie z ukosa, ja na niego, ale nie powiedział nic.
Graliśmy tę rzecz siedem razy, potem zaczął się Nr. 2, i to w takim tempie, że ledwom miał czas przełożyć stonicę. Tym razem nikt się nie dziwił, gdzie się „Baby“ podziewa w nocy. Zato czerwiec „rzucał nam róże“ przy akompanjamencie straszliwych pochodów sekstowych i przy kurczowych skokach akordów. Szczególnie zwracał moją uwagę
Strona:Tajemnicza misja pana Dumphry.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.