I stało się to coś zaraz następnego dnia.
Ledwo pan Dumphry zdążył przeczytać pocztę poranną, przyniosła mu pani Stelson bilet wizytowy Johna Ranley’a. Bilet ten tem tylko różnił się od innych, że nie zawierał adresu.
— Co to ma być? Co to ma znaczyć? — mówi pan Dumphry. — Nie słyszałem nigdy tego nazwiska. Czego on ode mnie może chcieć? W jakim interesie?
— Pytałam się — odpowiedziała panna Stelson — w jakiej przychodzi sprawie. Mówił, że interes jest ściśle poufny, ale niezmiernej wagi. Prosił o pięć minut czasu i twierdził, że nie pożałuje ich pan napewno.
— Niech wejdzie — westchnął z rezygnacją.
Zjawił się nadzwyczaj elegancki, wysmukły pan w monoklu, zupełnie siwy.
— Moje uszanowanie, panie Dumphry.
— Dzieńdobry, czem mogę służyć?
Pan Ranley uśmiechnął się. — Wyjaśnienie zajmie dość dużo czasu. Dzisiaj można będzie tylko omówić preliminarja. Pozwoli pan, że najpierw spytam, czy mógłby ktoś pana zastąpić w tem biurze na przeciąg jednego miesiąca, jesienią?
— Naturalnie, ale o co chodzi?
— Ponieważ chciałbym się właśnie dowiedzieć, czyby się pan nie zgodził pojechać w październiku do Rosji.
— Dlaczego nie, o ile będą wystarczająco ważne powody.
— Nie wiem czy wynikną z tego znaczne finansowe korzyści. Jestem upoważniony do uczynienia następującej propozycji. Ustali pan, ile pańskie przedsiębiorstwo przyniosło panu w październiku
Strona:Tajemnicza misja pana Dumphry.djvu/7
Ta strona została uwierzytelniona.