Strona:Tam, gdzie ostatnia świeci szubienica.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

Wasia nie zapominał jednak wśród lubych pieszczot o obowiązku. Zawołał żołnierza i rozkazał wprowadzić Zwadów.
Gdy oskarżeni o chęć zatopienia noża w plecach rewolucji weszli do pokoju, zastali prześwietną instytucję, jak wyżej: sekretarkę na kolanach u szefa. Zosia ze zrabowanej złotej torebki wydobywała słodycze i wkładała je Wasi do rozdziawionej gęby, wdzięcznie rozczapierzając paluszki. Po wejściu więżniów nastąpiła milcząca pauza, co do czasu wytrzymana tak, aby wprowadzeni mogli nabrać należytego respektu[1] dla wysokiego urzędu.
— Nu, Zosia — ozwał się komisarz — pomożesz mi wypytać tych gołubczików. To są twoi współrodacy.
Sekretarka, nie zmieniając romansowej pozycji na kolanach komisarza, odwróciła do współrodaków zaciekawioną głowę.
Przy drzwiach ujrzała dwa cienie ludzkie, opłynięte luźno wiszącemi łachmanami. Ręce bezwładniły się wzdłuż ciała, ciężarem kości zdając się przyginać do ziemi całą postać. Z twarzy, zmiażdżonych troską, głodem i bezsennością, nie można było wyczytać wieku tych ludzi. Jedne oczy tylko... Te patrzyły spokojnie, ze smutkiem i powagą, owem wejrzeniem z głębi duszy zbolałej, niby dawanem z odległego brzegu żywota, co odlatywał już od ziemi.

Chwilkę jedną dwaj synowie Narodu i Jego córa marnotrawna nawzajem spoczywali sobie w oczach. Lecz to wystarczyło, aby Zosia, we wstydzie, szczypiącym w policzki i czoło nagłą falą krwi,

  1. Respekt — szacunek.