Strona:Tam, gdzie ostatnia świeci szubienica.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

zsunęła się z kolan mężczyzny i oparła o stół, przygryzając usta i spuszczając wzrok, pokonany wyniosłą nędzą polskiego wejrzenia w niedoli.
Nie wiedząc, jak zacząć, ze spuszczonemi wciąż oczyma zapytała nieśmiało:
— Panowie... może są... z miasta Łodzi?...
Na dźwięk dawno niesłyszanej mowy polskiej cień zdumienia przemknął się po twarzy zapytanych. W głębokiej ciszy, jaka potem zapanowała, dziwnie wyraźnie jakoś rozległa się odpowiedź:
— Nie, proszę pani. Jesteśmy z Krakowa.
Komisarz Wasia wydobył ze srebrnej cygarnicy papierosa, zapalił go z osobliwą elegancją i z ust, rozdętych sprośnie, wypuścił serję mistrzowsko wydmuchanych kółek dymu.
— Zapytaj ich — rzekł — poco przyjechali z Krakowa aż tu.
Zosia zapytała.
— Szukaliśmy... zarobku — wybąkał Jan, czując, iż zarówno on sam, jak i ta kobieta z jej kochankiem, nie uwierzą tak naiwnemu tłumaczeniu się z celu dwóch tysięcy kilometrów drogi.
Słowa jego powtórzyła Zosia po rosyjsku.
Wasia począł trzeć pięścią czoło, ruszać się na krześle i nosem wydawać dźwięki. Ten sposób zachowania się był znany Zosi, nie wróżył nic dobrego.
Mimo chęci, wreszcie podniosła wzrok z podłogi na Zwadów.
I oto stał się cud, stary jak polska niewola. Niepożyta polskość ducha, pobratymstwo krwi lackiej, co to w chwili jakiejś niespodzianie owłada duszą największego zaprzańca i wzrusza najplu-