zachowa. Jeszcze się rozpłacze... Młode to a zawsze było rozegzaltowane[1]. Ot, zwyczajnie, jak poeta. A tyle razy gadałem mu: «Rzuć te wierszydła. Co ci po Słowackim, kiedyś legun[2]. Lepiejbyś wkuwał napamięć przepis szyków piechoty. Jesteś już kapral, bo awansowali cię za waleczność, ile żeś lazł jak głupi, gdzie trzeba i nie trzeba, ale nie potrafisz w zwartym szyku przećwiczyć plutonu. A teraz, widzisz, najemy się wstydu obaj». Muszę go przekonać, pouczyć... Bo coś takiego, nie daj Boże, zrobi, że ta ziemia, co nasze ciała okryje, poruszy się ze wstydu za nas, za polskich żołnierzy, co nie potrafili umrzeć, jak się patrzy.
— Jurek, wysłuchaj dobrze, co ci powiem — rzekł, kładąc dłoń na ramieniu brata. — Wiesz, że w życiu myślałem zawsze za ciebie i za — siebie, i nigdyś na tem źle nie wyszedł. No, powiedz? Prawda? Jurek, słyszyszże, co mówię?!
— Słyszę, Janku.
— I rozumiesz?
— Rozumiem, Janku.
— To dobrze. A uważaj, ile logiki będzie w tem, co powiem — zażartował umyślnie, zaglądając nibyto po łobuzersku, jak za szkolnych czasów, do oczu Jerzego, pełnych ciemnej nicości, jak dwie czarne wypaście po sękach w trumiennej desce. I ciągnął dalej w tonie żartu, sądząc, że to otrzeźwi odrętwiałego na duszy brata.
— Niema sytuacji, z której nie można byłoby wybrnąć. Tylko cywil, uważasz, stara się ujść z całą skóra, a żołnierz — powinien wyjść z honorem. Skór ludzkich do garbowania Polska ma chyba ze