perły, nizane na złota nitkę uczucia. A nić ta snuła się z jego serca, nagle wskrzeszonego, i wracała doń, objąwszy pierścieniem bolesnego ukochania całą daleką ziemię ojczystą i znacząc jej tą miłością żołnierską granice, których nie zamaże przenigdy żaden polityczny traktat, podpisany nieuczciwa ręka możnych maklerów[1] tego świata. Jerzy z tą twarzą jasną, z płomieniami w źrenicach, łyskajacemi jak miecze skrzyżowane, rzekł cichym, pozornie obojętnym głosem:
— Ja nie zrobię wstydu — ani Polsce ani naszej brygadzie — ani tobie, Janku. Tak mi dopomóż Bóg, że nie zrobię.
Poczem obaj bracia wstali, aby się przechadzać po celi. Była w tem inicjatywa[2] Jana, który wielce troszczył się o to, jak się wydają z bratem ludzkim oczom; czuwał nad zachowaniem się obu, mającem podkreślać, że oni sobie nic ale to nic najzupełniej z rychłej śmierci nie robią. Teraz przychodziło im to tem łatwiej, że osiągnęli stan ducha, do tego niezbędny: śmierć przestała dla nich istnieć.
O tem nieistnieniu śmierci to nie komunał[3] poetycki, lecz prawda istotna, jak samo życie. Ażeby pogodnie umierać, będąc mordowanym, trzeba być żołnierzem Chrystusa, albo żołnierzem wielkiej ojczyzny. Nad głową skazańca musi jaśnieć promienny Krzyż, lub odwieczne godło jego ziemi. Pierwsi chrześcijanie umierali w ekstazie[4] męczeńskiej, śpiewając pieśni pobożne. Romuald Traugutt uśmiechał się do tłumów pod hakiem moskiewskiej szubienicy, a Toczyski ucałował swój stryk, jak relikwję. Bajką jest, co wiemy o pogodnej śmierci senato-