Strona:Tam, gdzie ostatnia świeci szubienica.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

motyla. A bardzo ostrożnie tego motyla niesiemy, aby się nie spłoszył i nie odleciał. Z twego i mego bagnetu ten motyl odfrunął. Lecz żywi doniosą go do ziemi polskiej, a wtedy on w orła się wyskrzydli, wbije szpony orle w graniczne kopce i ziemi swojej nikomu nie odda! Tyle będzie nieprzejednanych orłów, ile bagnetów. A święty nasz Dąb okryje się drogocenną zielenią młodzi, która dorasta, zapatrzona na wielkie zdarzenia w Ojczyźnie. Kiedyś Polska musi być skrzydlata dwojgiem mórz, wrośnięta w swe dawne ziemie, pod republikańskiem berłem sprawiedliwych i wolnych rządów, dzierżąca plemiona pobratymcze, które oddadzą się pod Jej królewskie ramię. Ale w jednem nie zgadzam się z tobą: mścić się Polska na nikim nie będzie. To Niemiec kryje skrytobójczy odwet, a Moskal rozjusza się szałem zemsty. My na to za szlachetni, za jaśnie wielmożni. Gdzieś o tem proroczo woła Słowacki, że kiedy ze snu Polacy powstaną, to zadziwią się narody, że bój jest taki krwawy, ale nie słychać zwierzęcego krzyku...
Jan słuchał uważnie tych słów, i nagle, w jakiejś chwili, Jerzy wydał mu się kimś innym, więcej niż zwyczajny brat.
Nie był to już «niedorajda», któremu w dzieciństwie nabijało się guzy z tytułu starszeństwa i większej siły w chłopięcej piąstce, nie był «wierszokleta», piszący całemi nocami sążniste tasiemce rymem we wspólnej stancyjce studenckiej; i nie był «cywilny kapral, nie umiejący w zwartym szyku przećwiczyć plutonu». Jan dostrzegł w bracie jakąś wielkość, posiana w jego duszy nie ludzkiemi rę-