kami. Zadumał się nad tem i naraz go pożałował, wprost już po ojcowsku, rozpaczliwie, zato właśnie, że przecie Jerzy, razem z tą świeżo odkrytą wielkością, za parę godzin zginie od kuli moskiewskiej.
A on, tym swoim marzycielskim jakimś recytatiwem[1], mówił dalej:
— Czy znasz ten wiersz Norwida?
«Tam, gdzie ostatnia świeci szubienica,
tam jest mój środek dziś, tam ma stolica,
tam jest mój gród...»
— Czytałem to kiedyś, alem tego nie rozumiał wtedy, choć względem Norwida robiłem minę ogromnie pojętną i panibracką[2]. A teraz naprawdę rozumiem. Bo jestem żołnierz polski, na którego śmierć już woła. Tyle jest więzień w tej czerwonej Rosji, a w każdem siedzi legjonista i czeka swojej godziny. Nie pomrzemy dzisiaj samotnie. W każdem więzieniu chodzą wzdłuż celi nasi koledzy i, jak my, rozmawiają z sobą. A tam, gdzie ostatnia zaświeci szubienica, gdzie tylko ostatnia rozlegnie się salwa, będzie dziś środek Polski najlepszej, stolica Jej ducha i niezdobyty gród bohaterstwa bez gestu. Jak myślisz, czy oni również są tacy jacyś... szczęśliwi, jak my?
— Kto?
— Tamci, co w innych więzieniach...
— Przypuszczam, że tak. Oni też — za Polskę...
— Nie wyśmiewaj się ze mnie, Janku. Ale coś takiego czuję, że chciałbym ściskać ciebie i całować. Coś takiego... jakbyto określić? Sam nie wiem...