Strona:Tam, gdzie ostatnia świeci szubienica.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

ską wierzyć. Ja w nią wierzę! W godzinę śmierci mojej wierzę! Takich ludzi w Polsce nie będzie.
— Daj Boże. I mnie nawet trudno sobie wyobrazić, aby naszej Polsce wydarzył się taki kolosalny szubrawiec.

V.

Na takich to gawędach schodził żołnierzykom polskim czas przed śmiercią. Chwile upływały, jak ziarna piasku w klepsydrze[1]. Nad światem rozpostarła się upiorna biała noc krain północnych. Do okien zaglądał przezroczysty księżyc, już się nadszczerbiający. Za ogrodzeniem więziennem szeleściły liście srebrnych brzóz, jak papierowe karty książki, doczytywanej do końca. Szybko mijał czas.
Zwadowie, objąwszy się ramieniem, wciąż spacerowali po celi, z przyzwyczajenia idąc krok w krok, jak na mustrze.
Gdy który z nich gubił w chodzeniu takt, to wnet poprawiał się, jak żołnierz, co «wskakuje» w ogólne tempo koleżeńskiego marszu. Owa biegunka mózgowa, gnębiąca ich podczas powrotu do więzienia, dawno już ustała. Mieli ład w myślach, harmonijność w ruchach i wydawali się czemś ukojeni, niby wierzący człowiek po przyjęciu Komunji. Zapatrzeni w dale i szczyty, im jeno widzialne, jakby nie dostrzegali tej ludzkiej reszty, która wraz z nimi zamknięta była pod klucz.

Więźniowie-Rosjanie zrazu zdumieni byli takiem zachowaniem się Zwadów, bezprzykładnem dotąd w dziejach celi. Lecz, że Moskal za gminny

  1. Klepsydra (greck.) — zegar starodawny, mierzący czas szybkością przesypywania się piasku.