Strona:Tam, gdzie ostatnia świeci szubienica.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.

Bracia Jan i Jerzy Zwadowie, kaprale «żelaznej» brygady Hallera, niegdyś akademicy krakowscy, spędzili resztkę młodego życia w celi więziennej w mieście Wołogdzie. Ich miesiącem ostatnim był — lipiec 1918 roku. Do Wołogdy dostali się po długiej wędrówce, która tegoż roku w lutym rozpoczęła się przejściem pod Rarańczą austrjackiego frontu. Pierwszy okres włóczęgi Zwadów skończył się pod Kaniowem. Po bitwie kaniowskiej mieli pójść w szeroki świat, przepłynąć dwa oceany, aby na francuskiej ziemi dalej się upominać bagnetem o Polskę. Lecz do oceanu nie dotarli. Nieznajomość języka Moskali, brak odpowiednich dokumentów, a przedewszystkiem zarządzenie Lejby Trockiego, tego samodzierżcy wolnej Rosji, sprawiło, iż obu Zwadów przyłapano i osadzono za kratami. Los braci zależał odtąd od «czrezwyczajki«, ustanowienia, mającego bronić świętych praw proletarjatu, t. zw. «zdobyczy» rewolucji.
Już parokrotnie wzywano Zwadów do tego urzędu z więzienia, w którem byli zamknięci. Lecz śledztwo szło ciężko. Szef czrezwyczajki, komisarz w bluzie marynarza, nie rozumiał ani słowa po polsku; indagowani zaś na pytania, zadawane po rosyjsku robili okrągłe oczy. Ostateczne więc przesłuchanie odroczono do powrotu z urlopu sekretarki komisarza. Była ona Polką i mogła służyć jako tłumaczka. Sprawa miała się rozstrzygnąć nazajutrz, po nocy, od które wypadków rozpocznę właściwe opowiadanie.
W owej chwili zegary w Polsce wskazywały czas bardzo późny. Usnęły polskie miasta gdzieś