wa, która stanie się główną treścią jéj życia i będzie świętą, zwycięztwem uwieńczoną walką. Co znaczą upokorzenia, ofiary, boleści, wobec takiego, jak ten, celu: pozyskania serca ukochanego? Kto wié zresztą? Może chce on tylko pomiędzy sobą a.... tamtą wznieść przegrodę, któréj — Joanna wié to wybornie — nigdy nie przekroczy. A kiedy się z nią żeni, czyż nie dlatego — rozumowała Joanna — że szuka pociechy, uleczonym być pragnie? Nie mając odwagi wyrwania sobie z serca głęboko w niém wkorzenionéj namiętności, nie bronił przecież, aby go od niéj oderwać próbowano, sam środków do tego dostarczał, a jeżeli nic nie przyrzekał, to dlatego jedynie, że nie chciał się do niczego zobowiązywać, z wolnéj i nieprzymuszonéj woli chcąc serce żonie oddać. Tak marzyła Joanna, takiemi się snami łudziła.
Stojąc przed lustrem, przyglądała się sobie z ciekawością i po raz piérwszy piękną być zapragnęła. Od kilku lat, częścią przez brak pamięci o sobie, częścią przez dziwną jakąś dla przyszłości obojętność, nie zdejmowała prawie żałoby, co najwyżéj na popielate lub białe suknie pozwalając sobie; teraz miała zamiar posępne te barwy zamienić na weselsze. Nie będąc prawdziwie piękną, posiadała jednak — jak jéj się saméj zdawało, — dużo powabu i wdzięku, i pokochaną być mogła. Czyż miłość nie wywołuje miłości wzajemnéj? A zresztą, choćby jéj miłości odmówiono, czyż za poświęcenie i dobroć niestrudzoną nie otrzyma choć trochę wdzięczności?
— Aleś ty, jak widzę, zupełnie o mnie zapomniała, moja droga, — odezwała się Alicya, stając na progu oszklonych drzwi, z ogrodu do salonu prowadzących.
Album i ołówki w ręku jeszcze trzymała, a wielki, dotąd niezamknięty parasol, ocieniał rezolutną jéj twarzyczkę, któréj za tło służyły zielone, przed zachodniém słońcem wyzłocone przestrzenie rozległych trawników ogrodowych i widniejąca w dali za niemi ściana lasu żółknącego już w podmuchach jesieni. Była to już właśnie cicha i spokojna owa godzina, kiedy