Strona:Tamta.djvu/017

Ta strona została uwierzytelniona.

z po-za słów Raula, tamtéj obraz przed oczyma jego stoi. Wtedy starała się odtworzyć w wyobraźni swojéj rysy nieznajoméj rywalki; wyobrażała sobie twarz jéj, przywyknienia, charakter, cząstka po cząstce złożone ze wszystkiego, co ze słów lub milczenia Raula odgadnąć mogła. Czasami zdawało jéj się prawie, że ją zna, że jak codzień widywaną postać na własne ją oczy ogląda.
Tajemnicze to zagadnienie: pół-światła a pół-ciemności, niepewność z pewnością połowicznie pomieszana, uparcie mózg jéj zaprzątając, odpędzić się nie dawała na chwilę. Nigdy sobie nie wyobrażała, żeby nieświadomość mogła takie męczarnie sprawiać. Cóż-by nie była dała za to, aby wiedziéć wszystko, co zaszło między tymi dwojgiem, aby dokładną miéć miarę drgających może jeszcze w sercu Raula złudzeń, cierpień, miłosnych nadziei i żalów, aby dociec, jakie wyprowadzał wnioski z wiekuistego porównywania, które między nią samą a ową nieznajomą czynić musiał, aby się wreszcie przekonać, czy nie odkrywał czasami czegoś, co mu się choć trochę więcéj podobało w żonie niż w kochance! Ale nic nie wiedziéć, nieustannie się uderzać o tę przegrodę zdawkowéj grzeczności, względności, uszanowania pełnéj, i obowiązkowego dla żony poważania, po-za któremi nic więcéj niéma, nic! ani zwierzenia poufnégo, ani serdecznego porywu, ani chwili przyjaznego wylania się, — nic! A ona tak go czule, tak prawdziwie kochająca, chcąc mu oszczędzić znużenia, jakie sprawia okazywanie uczucia, o które on nie dba wcale, ona musi jeszcze naśladować lodowate jego obejście i w niém go nawet prześcigać; musi skazywać się na udawanie obojętności, musi tłumić w sobie każdy wylew uczucia i każdy współczucia objaw; spojrzeniu nawet wzbraniać musi, by nie zdradziło tkliwego uwielbienia, jakiém jest dla Raula przejęta, uśmiechowi, który jest żyjącym duszy odblaskiem, nie może dozwolić, by wyjawił, jak ją wszystko w Raulu zachwyca: o, ciężkie to było i siły wyczerpujące zadanie!
A przecież miewała czasami chwile radości i dumy. Jak jasny promień słoneczny, niespodzianie na chmurném niebie błyskający, tak myśl błogości pełna rozjaśniała jéj cierpienia. Żoną jego była! nosiła jego nazwisko, pod jednym z nim dachem sypiała, tém samém co on żyła życiem, i w biały dzień, pod nieba błękitem iść mogła z nim ręka w rękę. Lada drobnostka,