Strona:Tamta.djvu/023

Ta strona została uwierzytelniona.

gdy wszedł Raul, i w zimne jak lód ręce biorąc rozpaloną dłoń młodéj kobiety:
— Przebacz mi milczenie, — łagodnym i smutnym rzekł głosem, — przebacz, że bawiłem tak długo. Nie w mojéj było mocy zrobić inaczéj.
Nie wiedziała, co odpowiedziéć.
— Mam nadzieję, że nie byłeś chory? — wyjąkała.
— Ja? nie, — odparł. — A ty, czy dobrze się miewasz? dobrze, prawda?
— Dobrze, dziękuję ci.
Pragnęła-by była dodać: „I cieszę się, że cię z powrotem widzę.” Ale nie śmiała okazać mu w téj chwili radości swojéj. Jak tu o radości nawet mówić, widząc boleść, na ukochaném obliczu wyrytą?
— Powiédz mi, Joanno, żeś nie cierpiała wcale, że o mnie nie wątpiłaś.
Patrzyła na niego.... wahała się....
— Jest-że się panią myśli swoich? — odparła, rumieniąc się, jakby na popełnionym błędzie schwytana.
— Czuł-bym się bardzo nieszczęśliwym, — dodał, — gdybym twój szacunek utracił! Niech mi to przynajmniéj zostanie.... wraz z przywiązaniem twojém, Joanno, — ciszéj dodał.
Słuchała go zdziwiona, zmieszana....
— Przywiązanie moje na zawsze do ciebie należy; wiész o tém chyda[1], Raulu....
— Potrzeba mi słyszéć to od ciebie. Tak nieszczęśliwym jestem, Joanno! Chociaż pocieszyć mnie skutecznie nic nie może, przywiązanie twoje jednak wielką jest dla mnie ulgą.
— Niech ci Bóg płaci za te słowa, — odrzekła, rękę do niego wyciągając.

Na noc już rozczesane włosy spływały jéj na ramiona płaszczem, do ziemi prawie sięgającym; długie, prosto spadające fałdy białéj bluzy wełnianéj, rysowały wytworne jéj kształty; w tył trochę przechylona, w malowniczéj usiadła pozie, oparta o poręcz głębokiéj, starą makatą obitéj kanapki, a bosa jéj nóżka, z pod ubrania wyglądająca, dziwnie się malutką wydawała w czarnym atłasowym pantofelku. Dogasający na kominku ogień niepewne rzucał światło, to całą twarz jéj żywym oblewając blaskiem, to znowu w półcieniu ją nurzając.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – chyba.