nadzieja, że kiedyś wreszcie pokochaną zostanie, cierpliwie do upragnionego dążąc celu, silną się czuła Joanna; teraz jednak nie wiedziała już, gdzie odwagę ma czerpać? jéj się zdawało, że przestała pragnąć jego miłości i nie czuła się już w obowiązku pocieszania go. Życie jéj próżnią już było zupełną. Zapytywała chwilami sama siebie, co ona tu robi w tym domu, przy tym samym co Raul stole, pod tymże samym co on dachem i.... wstyd jéj było téj wspólności życia, która serc nie była zespoleniem. Trawił ją smutek; sama o tém nie wiedząc, cierpiała męczarnie zazdrości, i dnie całe przepędzała, starając się przedstawić sobie rysy tamtéj, wyobrażając sobie ich schadzki, pytając saméj siebie, o czém podczas nich mówili? i śledząc na twarzy Raula objawy radości, lub smutku.
W chłodny poranek Marcowy, po skończoném już śniadaniu, Raul poszedł do stajni, by kazać osiodłać sobie konia, a Joanna, przeszedłszy do salonu, siadała właśnie do krosienek. Stojąc obok bratowéj, Alicya podniosła firankę i, głowę wsparłszy na oknie, patrzyła na obumarły krajobraz zimowy. Zieleń trawników znikła pod spadłym w nocy śniegiem; ogołocone z liści drzewa posiniałemi sterczały gałęźmi; opona szarawéj mgły zdawała się niebo od ziemi oddzielać.
— Słyszę turkot jakiegoś powozu w dziedzińcu! — zawołała nagle Alicya, — pod ciężarem kół śnieg aż skrzypi! Kto to może tak wcześnie przyjeżdżać?
— Zapewne doktor, — spokojnie odpowiedziała Joanna. — Prosiłam go, aby wstąpił w przejeździe, chcę bowiem rozmówić się z nim o zdrowiu staréj Maryanny, któréj nogi zastałam wczoraj mocno spuchnięte.
— Doktor? W takim razie ja zmykam. Niezabawny jest ten poczciwy pan Lambert, zawsze ma dla siebie nieskończenie długą listę różnych nieszczęść i rozpaczliwe jakieś historye o tych, tamtych i owych. Jednemu potrzeba rosołu, drugiemu staréj bielizny, trzeci prosi o pozwolenie brania lodu z lodowni. Zresztą moja Gipsy nie lubi doktora i zawsze tylko na