Strona:Tamta.djvu/027

Ta strona została uwierzytelniona.

— Kiedy już prawdziwie nie śmiem, bo to gruby wydatek. Trzeba-by drewnianéj nogi dla tego biédaka, któremu sześć tygodni temu zrobiłem amputacyą.
— Dziękuję, że pan do mnie się z tém zwracasz, i o nodze nie zapomnę. No, i co jeszcze?
— Co jeszcze? Oto, pani hrabino, jest ktoś, czyje wyglądanie bardzo mnie, bardzo niepokoi, a tym ktosiem jesteś pani właśnie. Chciałbym, jeżeli pani pozwolisz, pomówić z panią chwilkę o jéj zdrowiu.
— O mojém zdrowiu? Ależ ja zupełnie jestem zdrowa.
— Niekoniecznie. Blado pani wyglądasz, a przed chwilą, gdyś mi pani na powitanie raczyła podać rękę, zauważyłem, że ręka rozpalona. Pewny jestem, że masz pani gorączkę?
— Ani odrobiny!
— Ale masz pani, masz... trochę gorączki nerwowéj... znam się przecie na tém! Czy pani dobrze sypiasz? czy masz pani dosyć ruchu i apetyt prawidłowy? czy pani nie zaniedbujesz rozerwać się trochę od czasu do czasu? Daję pani słowo, że obawiam się dla pani anemii; chybaby....
I urwał, nie dokończywszy rozpoczętego zdania.
— Chybaby co, doktorze?
— Chybaby był to początek ciąży.
— Ciąży! Ależ, doktorze, co panu znów na myśl przyszło!
I młoda kobieta oblała się żywym rumieńcem.
— Tém ci gorzéj, wolał-bym to od tamtego. Zresztą, to przecież rzecz możliwa.
— Zapewne, ale nie jest tak.
W téjże chwili wszedł Raul, który, zobaczywszy przed gankiem powóz doktora, przyszedł powitać go na chwilę i pożegnać zarazem.
— O co tu chodzi? — spytał, widząc żonę niezwykle jakoś pomieszaną.
— O! o nic.... — odparła Joanna.
— Ale nie! wcale nie o nic, — z naleganiem podjął pan Lambert. — Bardzo się cieszę z wdania się pańskiego w naszę rozmowę, panie hrabio. Mówiłem właśnie kochanéj żonie pańskiéj, że potrzebuje nie na żarty o swojém zdrowiu pamiętać