Strona:Tamta.djvu/034

Ta strona została uwierzytelniona.

zwrócili się na boczną drożynę, po-pod lasem ku pałacykowi prowadzącą.
— Co ci Armand mówił, Joanno? — spytał Raul, jak tylko się sami ujrzeli.
— Nic, słowo ci daję, Raulu, nic takiego coby ci się niepodobać mogło.
— Więc mi to powtórz.
— Nie mogę, nie powinnam.
— Przyznaj jednak, że to dziwne! Słyszałem twoje słowa... Powiedziałaś wyraźnie: „Zabraniam panu tego!“ „Skończże pan raz!“ Łatwo odgadnąć, do czego się te słowa odnosiły!
Joanna zbladła straszliwie. A zatém Raul wyobraża sobie, że Armand wyznał jéj miłość swoję, i to go niepokoi? Zmartwiona posądzeniami jego, szczęśliwą się wszakże czuła myślą, że Raul zazdrosnym o nią być może.
— Raulu, — rzekła, wsuwając mu rękę pod ramię, — wątpiąc o mnie, zapominasz chyba, że cię kocham?
Raul zawahał się chwilę.
— Joanno, przyznaję, że nie mam prawa czegokolwiek wymagać od ciebie... prawda... W imię jednak tego uczucia, które masz dla mnie, zaklinam cię, powiedz mi prawdę.
— Powiem, choć wolała-bym była milczéć. Mówił mi pan de Bréaux, że w każdéj chwili, gdy zechcę, powiedziéć mi może, gdzie jedziesz co rano.
Raul rzucił się zdumiony.
— A tyś mu kazała milczéć?
— Tak!
— Ty świętą jesteś, Joanno.
Przez chwilę w milczeniu szli obok siebie.
— Nie potrzebuję nic wiedziéć, Raulu. Kocham cię i w nic nigdy nie uwierzę, bo cierpiała-bym zbyt wiele, gdybym cię dłużéj szanować nie mogła.
Mówiła to powoli, z wysileniem, i widoczną było rzeczą, że ufność jéj chwiać się zaczyna. Od zimna-że to jedynie zaczerwienione miała oczy i drżącą tę rękę, którą na ramieniu męża opierała? Cóż jednak dla przywrócenia jéj ufności mógł Raul powiedziéć?
— A zatém, Joanno droga, — podjął znów Raul, — zaręczasz mi, że ten waryat Armand nie ubiega się o łaski twoje?