— O! tego nie wiem, — odparła spokojnie. — Owszem, to bardzo możebne... Zamało na to zwracałam uwagi, abym z całą pewnością zaręczyć mogła, że nie; nawet, zastanowiwszy się, powiedziała-bym prędzéj, że... tak. Ale cóż cię to obchodzi?
— Obchodzi mnie bardzo nawet. Gdyby kto ciebie, Joanno, otaczał jawném uwielbieniem, ciebie, najuczciwszą pod słońcem i wszelkiéj zalotności pozbawioną, kobietę, moją było-by to winą. Tak! moją! Znaczyło-by to bowiem, że zachowaniem się mojém i postępowaniem dałem do myślenia, że można cię bezkarnie uwielbiać i w tobie się kochać, bo zaniedbaną jesteś przeze mnie, bo się nie otaczasz tą opieką, jaka ci się odemnie należy.
— Miłość tylko męża, jest dostateczną i najpewniejszą dla kobiety opieką, — smutnie odparła Joanna, — a ty nie kochasz mnie, Raulu!
Mówiła prawdę i czuł to Raul. Milczący i poważni, powrócili do domu oboje.
Długo jeszcze siedziano w salonie po odbytéj próbie ze sztuki, którą za parę dni późniéj odegrać miano, i dwunasta już biła, gdy Joanna ujrzała się u siebie nareszcie.
Mimo, że wszelkich sił dokładała, aby Armanda de Bréaux trzymać jak najdaléj od siebie, towarzyszył jéj jednak przez cały wieczór nieodstępnie, a co więcéj, nigdy dotąd nie ośmielił się być do tego stopnia natarczywym.
Przywykła rozbierać się sama, była już zupołnie[1] rozebraną i w łóżku leżała, gdy lekko do drzwi jéj zastukano, i w téj-że saméj prawie chwili, ostrzegłszy ją tylko o swém przybyciu, ale nie czekając na pozwolenie wejścia, wszedł Raul.
Zdjąwszy już frak i biały krawat, narzucił kurtkę z białéj flaneli i na szyję białą fularową chustkę włożył. Poraz to piérwszy w nocnym takim negliżu wchodził do pokoju żony, po raz piérwszy zresztą wchodził do niéj, gdy w łóżku już leżała. Zdziwiła się téż Joanna.
— To ty, Raulu? — spytała zmieszana.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – zupełnie.