Strona:Tamta.djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, ja, — odparł, trochę także zmieszany, siadając na stojącym obok łóżka, fotelu. — Przy tylu ciągłych gościach, nie widujemy się prawie i niéma nawet możności wymienienia z tobą kilku słów.
Joanna odpowiada niewyraźnym tylko uśmiechem.
— Zdawało mi się, — dodał Raul, — że zmęczoną się czułaś wieczorem... Przyszedłem więc zapytać, jak się miewasz... Twoja panna służąca powiedziała mi, że znowu dziś rano zrobiło ci się niedobrze, a wiész, jaką mnie obawą omdlenia twoje przejmują.
— Dziękuję ci, Raulu, za twoję dobroć. Ale to nic... to przejdzie.
Obszerny, wysoki bardzo pokój, cały obity jedwabną, blado-niebieską materyą, zaledwie oświecony był lampą, przesłonioną wielkim plisowanym abażurem, a postawioną na małym, w kącie pokoju, stoliczku. Wielkie staroświeckie łóżko, z baldachimem, którego toczone z białego drzewa filarki podtrzymywały coś nakształt kopuły, uwieńczonéj pięknie rzeźbionym bukietem kwiatów, całe otoczone fałdzistą kotarą z brokateli, w zupełnym prawie stało cieniu. Głowa Joanny spoczywała na poduszce, długie rozpuszczone jéj włosy opływały ją falą złoawą[1].
— Więc dobrze się czujesz? zupełnie dobrze? — machinalnie powtarzał Raul, widocznie myśląc o czém inném, podczas gdy palce jego błądziły w roztargnieniu po peliowanym deseniu kołdry.
Naśladowanie Jesusa Chrystusa leżało jeszcze otwarte na stoliczku.
— Czytałaś coś, Joanno.
— Skończyłam czytać przed chwilą.
Znowu zapanowało milczenie. Oboje spoglądali na siebie ukradkiem, ona zdziwiona, on zakłopotany dziwnie.
— A przytém, — dodał jeszcze Raul, — przyszedłem tu po to... aby cię zapytać, czy nie znajdujesz... że cię w dziwny sposób zaniedbuję... zapytać cię, jedném słowem, czy mi przebaczyć zechcesz.
Joanna żywym oblała się rumieńcem.

— Co ci mam przebaczyć, Raulu? Nic a nic ci nie wy-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – złotawą.