Strona:Tamta.djvu/037

Ta strona została uwierzytelniona.

rzucam, nie skarżę się na ciebie... A wiész dobrze, że chcę tego tylko, czego i ty chcesz....
— A zatém, Joanno, czy zechcesz.... czy pozwolisz mi pamiętać o tém, że mężem twoim jestem? Pozwolisz?...
Milczała, samę siebie pytając, co go skłaniało do tak nieprzewidzianego kroku? Zdawało się jéj, że ulegał raczéj powziętemu po namyśle postanowieniu, niżeli uniesieniu chwili, że mówił jak ktoś, powtarzający z góry przysposobione zdanie. I nie myliła się. Zazdrość, uczucie owo, które droższém nam czyni to, co ktoś odebrać usiłuje, instynktowne przeczucie mogącego grozić niebezpieczeństwa, a może także i słowa doktora i mimowolne politowanie nad tą śliczną istotą, dlatego więdnącą, że życiu jéj szczęścia miłości brakło: wszystkie te powody, razem bezładnie zmieszane, przywiodły Raula do łoża żony. Szedł tam z mocném postanowieniem dopełnienia zamiaru; stał teraz przy niém wahający się, a widoczną było rzeczą, że, wychodząc z pokoju Joanny, odetchnie z głębi piersi, jak ktoś, uczucia ulgi doznający.
Joanna słuchała ze spuszczonemi oczyma, nad wszelki wyraz wzruszona. Gwałtowna walka toczyła się w jéj sercu. Zezwolić na jego prośbę, albo, — prawdziwiéj mówiąc, — przyjąć jego ofiarę, było to ponętną, nader ponętną pokusą. Miéć go w objęciu swojém, należéć do niego... ach! to życia jéj spełnione marzenie! Nie odpowiadała jednak, powstrzymywana uczuciem wspaniałomyślności raczéj, niż dumy. Wreszcie, podnosząc na niego głębokie oczu swoich spojrzenie i pochylając się na przód, jakby baczniéj mu się przypatrzyć chciała:
— Czy kochasz mnie, Raulu? — spytała.
Wahał się przez chwilę z odpowiedzią, zbladłszy nagle straszliwie. Słów tych, które ona usłyszéć chciała, on wymówić nie mógł. Wola jego nie miała dość siły, by je na usta wywołać. Tamta, owiana całym czarem wspomnień, pochwyciła go znowu w moc swoję.
Milczał więc, co widząc Joanna:
— A zatém.... nie! — stanowczo, z mocą rzekła. Odrzuciła w tył głowę na poduszki, ręce skrzyżowała na piersiach i — złamana walką, którą sama z sobą stoczyła, zawodem nadziei, która zaledwie błysnąwszy, wnet znowu zagasła — płakała łzami, cicho po twarzy płynącemi.