Długo milczeli oboje. Raul wstał, rozumiejąc, że położenie podobne przedłużać się nie może, ujął rękę jéj w swoje, i każdéj chwili do odejścia gotów, a chcąc jednak przyczynę kroku swego wytłomaczyć:
— Joanno, — rzekł, — słowo jeszcze o tém, co już jest dzisiaj przeszłością. Tamta.... umarła!
— Umarła! — powtórzyła Joanna, jak ktoś nierozumiejący dobrze. Potém, niespodzianie dobrocią serca uniesiona:
— Raulu, biedny mój Raulu! — zawołała z akcentem najszczerszego politowania, — ileż ty wycierpiéć musiałeś!
Słowa te, z serca płynące, przełamały lodową zaporę, dotychczas między nimi leżącą.
Raul usiadł na łóżku i, głowę na ramieniu żony oparłszy, płakać zaczął, jak dziecko. Joanna łagodnie włosy jego ręką gładziła.
— Tyś cierpiał, a ja cię zmuszałam do znoszenia tego hałasu w domu, téj wesołości rozbawionéj! Powinnam się była domyśléć.... O! jakże wyrzucam to sobie! Czy ty mi to kiedy przebaczysz? czy ja sama przebaczę sobie kiedy?
W téj chwili, w saméj rzeczy była przekonaną, że ona-to, ona tylko nieskończenie jest winna. Powinna była domyśléć się, zrozumiéć. Od czegóż serce, jeżeli nas objaśnić nie może, że ukochani nasi cierpią w skrytości? O tém tylko myślała, aby wśród zabaw odciągnąć od siebie uwagę Raula i uniknąć obrażającego ją politowania.... siebie, tylko siebie miała na myśli!
— Nie masz sobie nic do wyrzucenia, Joanno, i odtąd nie wracajmy do tego bolesnego przedmiotu. To, co uważałem za właściwe dzisiaj ci powiedziéć, powiedziałem dlatego, aby cię uwolnić od wątpliwości i podejrzeń, które ci sprawiają cierpienie; czułem także potrzebę dorównać ci otwartością. Cierpliwość twoja nie zachwiała się ani razu podczas téj trudnéj próby, głęboko ci za to wdzięczny jestem. Dziękuję ci, Joanno droga.
Pochylił się ku niéj i po raz piérwszy pocałował ją w czoło, a potém wyszedł wolnym krokiem.
Strona:Tamta.djvu/038
Ta strona została uwierzytelniona.