nych: jaskry, stokrocie, storczyki dzikie, barwinki lazurowo błękitne; woń ożywcza unosiła się w powietrzu, a na błękitném, bez żadnéj chmurki niebie, snuły się jeszcze te lekkie mgły poranne, które jaskrawy blask słoneczny łagodzą.
— Zobaczmy tę listę, pani hrabino, — rzekł doktor, wyjmując z futerału i na nos wkładając okulary, aby rozpatrzyć się w liście, którą mu wręczyła Joanna.
— Poczciwe Siostrzyczki nigdy o nikim nie zapomną, — rzekł wreszcie, przeczytawszy ją uważnie. — Nie gorzéj ode mnie wiedzą, gdzie jest jaki chory i gdzie się wypadek jaki zdarzył. Jedno tylko uszło ich uwagi, ale to tak daleko, że miejscowość nie do ich rewiru należy. Folwark Louret, na granicy naszego departamentu leżący, nie należy już do niego.
— Folwark Louret? — machinalnie powtórzyła Joanna.
— Tak, jest tam dziecko, które mnie żywo zajmuje i niepokoi.
— Dziecko! — znowu powtórzyła, i nagłe światło rozjaśniło jéj umysł.
Przyłożyła palec do czoła, jak ktoś, co znalazł od dawna szukane rozwiązanie. Raul na folwark jeździł codziennie, odwiedzał więc to dziecko, które jego dzieckiem być musiało.
— Biédny ten chłopaczek! — mówił dalej doktor, niczego się nie domyślając — z prawdziwą przykrością patrzę na niego! Takie to nieszczęśliwe, takie na obczyźnie oswoić się nie mogące! Pod pozorem, że mu wiejskiego powietrza potrzeba, umieszczony został na tym folwarku przez osobę bogatą, jak się zdaje. Ma ledwo szósty rok i musiał wychowywać się dotąd w mieście, w domu bogatym, gdzie dogadzano mu i pieszczono go, przywykł więc do zupełnie innego sposobu życia, niżeli życie folwarcznego dzierżawcy, i oswoić się z niém nie może. Smutne jest biédactwo, zadziwione, a minkę ma tak łagodnie zrezygnowaną, że aż przykro patrzéć na niego.... Boję się o życie jego.... a szkoda-by było, bo śliczny to i milutki chłopaczek.... Ale jakże pani zbladłaś? Czy znowu pani słabo się robi?
— Nie... nie... to nic. Mówmy o tém dziecku, doktorze? Co mogła-bym dla niego zrobić?
— Chyba nic; nie brak mu niczego, pilnowany jest troskliwie, dobrze odziany, obficie żywiony. A przecież, zdaje mi się, pani hrabino, że pieszczota ślicznych rączek pani, widok ła-
Strona:Tamta.djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.