Strona:Tamta.djvu/044

Ta strona została uwierzytelniona.
XVI.

Joanna długo pozostała w zamyśleniu, z twarzą w dłoniach ukrytą. Wiedziała już teraz, jaki jest cel codziennych wycieczek Raula: syna jeździł odwiedzać! Syna! żyjącą tamtéj pamiątkę, miłość, serce mu napełniającą, przedmiot, do którego wszystkie jego myśli zmierzały.... syna! Z takim w życiu celem, z takiém w sercu uczuciem, czyż Raul kiedykolwiek miłości Joanny zapotrzebuje? Czy zechce, czy przyjdzie mu nawet na myśl serce na dwoje rozłamać? Nawet czasu miéć nie będzie o niéj myśléć, na nią zwracać uwagę.... syna ma przecie! Jakąż zaporę niezwyciężoną tamta między nią a Raulem postawiła! Jak groźną była i straszną.... po śmierci!
I samę siebie zapytywała Joanna, jak wyglądało to dziecię, które synem było Raula? podobnym-że jest do ojca, czy téż rysami twarzy tamtę przypomina może?
Pojedzie go zobaczyć Joanna... przez ciekawość więcéj może, niż przez litość nad nim, bo chwilami coś nakształt nienawiści dla niego czuła. A jednak... biédny malec, czyż on był winien temu? A ojciec? ile ojciec cierpiéć musiał, nie mogąc przyznać syna jawnie, nie mogąc uściskać go otwarcie i cieszyć się nim w obliczu wszystkich!
Powoli uciszał się gniew w sercu Joanny, ogarniała ją litość bez granic, pod Bożém tchnieniem dobroci, spokój zstąpił w jéj duszę.
— Jak mi postąpić należy! Natchnij mnie Panie! — szeptała, a na twarz jéj powracał wyraz zwykły, i nieskończona pogoda, słodycz nieporównana oblokła wdzięczne jéj rysy.
Nagle promienny prawie uśmiéch zaigrał na jéj ustach; spojrzenie jéj rozbłysło tajemniczą jasnością.
— Tak, — szepnęła do siebie, — dość cię na to kocham, Raulu.