Strona:Taras Szewczenko - Poezje (1936) (wybór).djvu/33

Ta strona została przepisana.
Jak kiedyś śpiewała,
130 

Kiedy swego kochanego
Tam oczekiwała.
Już nie śpiewa czarnobrewa,
Na swój los się żali,

A tymczasem złe języki
135 

Nie szczędzą jej wcale.
Coraz rzeczy okropniejsze
Wymyślają o niej, —
Gdyby on był, to z pewnością

Stanąłby w obronie.
140 

Lecz daleko czarnobrewy,
Stamtąd nie zobaczy,
Jak ją ludzie wyśmiewają
I jak ona płacze.

Może poległ za Dunajem,
145 

Poległ i nie wstanie,
A może gdzie w Moskwie znalazł
Już inne kochanie?
Nie, nie poległ, żyje zdrów on,

Marne troski, marne,
150 

Gdzież on znajdzie takie oczy
I brwi takie czarne?
Nigdzie, w całym świecie niema
Takiej ani jednej,

Jak Katrusia, takiej pięknej
155 

I takiej też biednej!
Dała matka córce swojej
Urody dowoli,
Lecz cóż z tego? Nie umiała

Szczęścia dać i doli.
160 

A bez doli z białem liczkiem —
Jak z tym kwiatkiem bywa:
Słońce pali, wiatr nim targa
I kto chce, ten zrywa.