Strona:Taras Szewczenko - Poezje (1936) (wybór).djvu/37

Ta strona została przepisana.

Jak topola pośród pola,
Tak stoi przy drodze,
I jak z liści rosa, z oczu
Kapią łzy niebodze.

Tyle ich już wypłakała,
270 

że świata nie widzi,
A wciąż płacze. Pocałuje
Dziecko i znów idzie.
A to małe, jak aniołek,

Nic nie wie, rączyny
275 

Drobne swoje wciąż wyciąga
Ku piersi matczynej.
Zaszło słońce. Nad dąbrową
Krwawe niebo płonie,

Otarła łzy, powlokła się
280 

I ślad zginął po niej.
Wieś gwarzyła o niej jeszcze
I długo, i wiele,
Ale tego ojciec-matka

Już nie usłyszeli.
285 


Tak to człowiek na tym świecie
Swoich bliźnich lubi!
Tego wiążą, rżną tamtego,
Ów sam siebie gubi...

Za co? Naco? Jeden Bóg wie!
290 

Tyle miejsca przecie,
A dla biednych niema kąta
Wolnego na świecie.
Jednym dola daje pola

Od kraju do kraju,
295 

A dla drugich jeno tyle,
Że ich pochowają.
Gdzież te dusze, które chciałeś
Kochać i żyć z niemi