Strona:Teodor Herzl.pdf/15

Ta strona została uwierzytelniona.

szarpywać je w pocie czoła, by wyłuskać z nich ich ziarenko wieczności. Nie pisał dla ludzi, których tylko odór potu pobudza do głębszego myślenia: nie znajdą oni nic dla siebie w jego pismach. Będą oni rozprawiali potem o „powierzchowności“ i „ramotkach“. A przecież wistocie w niejednym z jego lekkim rzutem naszkicowanych feljetonów, — myślę nawet, że w większości z nich! — znaleźć można więcej złotolitych myśli, niż w niejednej uznanej, grubej księdze o setkach uczonych i napuszonych uwag. Napuszonym — o nie! takim Herzl nie jest nigdy i nigdzie. Wzrok jego przenika do głębi i po większej części prezentuje on nam jądro rzeczy, co prawda w zachwycająco pięknem naczyniu. Nie poszukuje on dopiero długo przedmiotów dla swej obserwacji, same nawijają mu się nader licznie. Sięga on też dłonią swoją do pełni życia ludzkiego, uchwyca je w najbłahszych zdarzeniach dnia powszedniego i oto — jest ono zajmujące i pouczające. „Na przystanku omnibusów można więcej nabrać filozofji, niż z niejednej grubej księgi“ — powiada Herzl.
I bierze on stamtąd i z wielu innych małych przystanków życia ludzkiego swe spostrzeżenia i swą filozofję. Ale filozofja jego jest nietylko piękna i głęboka: przenikają ją także dobroć i miłosierdzie. A przytem Herzl nie peroruje. Nie przemawia z namaszczoną drobiazgowością: ludzie, bądźcie dobrymi. On tylko opisuje i czytelnikowi przy czytaniu robi się tak ciepło na sercu, że nie może on już nie być dobrym, przynajmniej póki czyta i pozostaje pod urokiem tej książki. A urok ten zazwyczaj na długo jeszcze pozostaje.
Herzl pokazuje beznadziejną, a mimo to ciągle jeszcze pożądającą i tęskniącą do życia, nędzę biedaków. Rysuje tępą nieczułość i pusty, bezradosny, nudy pełen dobrobyt bogaczy. Maluje wzruszającą i uroczą bezbronność małych dzieci, jak z trudem i obawą wkraczają poomacku do nieznanego, wabiącego życia. Z lekkiem szyderstwem chłoszcze małostkowe i próżne, dyszące i pełzające karjerowiczostwo „wielkich“ polityków. I rzeczywiście, ulubionem jego zajęciem jest zrywanie masek z twarzy pojedyńczych karjerowiczów i całych obłudnych grup społecznych. Lecz i tę egzekucję, przy której inni pienią się ze złości, wykonywa on z pewną wyrozumiałą dobrocią, rzekłbym nawet: z miłosierdziem. Bez bólu zdziera maski pokryte grubą barwiczką i mocno do twarzy przyle-