dzisiejszego mieszka w całej Francyi i Anglii mniej Żydów, aniżeli w jednej Warszawie. Przy końcu XVIII stulecia było ich w Paryżu wszystkiego około pięciuset.
Powitali oni wielką rewolucyę z radością, spodziewając się od niej poprawy swojego losu. Wszakże wypisała rewolucya na swoim sztandarze „Prawa człowieka,“ a i oni byli ludźmi. Nie odrazu jednak spełniły się ich nadzieje. W drodze stanął im „antysemityzm“ encyklopedystów, instruktorów rewolucyi, którzy nie byli, za przykładem Voltaire’a, filosemitami. Wiadomo, że „książę oświecenia“ gardził Żydami, że stawiał ich obok „cyganów i złodziejów.“ I lud francuski nienawidził ich. Zanim, podburzony przez jakobinów, zabrał się do „arystokratów,“ rzucił się nasamprzód na lichwiarzy alzackich.
Znaleźli Żydzi potężnego obrońcę w talencie retorycznym Mirabeau’a, zjednali dla swojej sprawy księdza Grégoire, adwokata Thierry[1], hr. de Clermont-Tonnere, Rabauda de Saint-Etienne i wszystkich masonów, a mimo to opierali się prawodawcy ich żądaniom. Nie pomogło im nawet na razie hurtowne „patryotyzowanie się.“ Opowiada Leon Kahn w swojej historyi Żydów podczas rewolucyi (Les juifs de Paris pendant la révolution), że Żydzi paryscy starali się bardzo gorliwie o łaski „patryotów“, że brali czynny udział w demonstracyach patryotycznych, na posiedzeniach sekcyi (dzielnic) i klubów, że służyli nawet w komitecie „bezpieczeństwa
- ↑ Nancy Thierry