Strona:Teodor Jeske-Choiński - Poznaj Żyda!.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

przywyknie do wrzawy, spostrzega się pomiędzy mrowiskiem jakichś ludzi z książeczkami. Chwila ciszy... Jeden z nich coś mówi. Natychmiast zrywa się burza. Kilkaset rąk podnosi się w stronę wywołującego, kilkuset giełdziarzy wrzeszczy równocześnie, a tak głośno, że skóra cierpnie na słuchaczu, a za gardło ściska go, jakby tłumiony płacz. „Joberzy“ popychają się, chwytają się za ramiona, skaczą sobie do oczu. Ktoś niecierpliwszy podarł swoją książeczkę w drobne strzępy i rzucił ją wywołującemu w twarz. Ten otrząsnął się i krzyczy dalej.
Tak-że to wygląda taniec dokoła złotego cielca, tak służba w świątyni Mamony?
Wychodzi się z giełdy z uczuciem głębokiego smutku, z obrzydzeniem i z tem przeświadczeniem, że nieprawdą jest, aby „pod słońcem nie było nic nowego“, że są rzeczy, których najbujniejsza nie wyśni wyobraźnia, które trzeba własnemi widzieć oczami i własnemi słyszeć uszami, aby mieć o nich dokładne wyobrażenie.
Jest w licytacyi giełdowej wielka groza, kontur szeroki, ale groza obrzydliwa, odpychająca.
Cieszą się nowocześni ekonomiści ze swoich „nowych poglądów“, które wytworzyły „czysty kapitalizm“, a z nim: potworną, bezwzględną walkę o byt, powodzenie sprytu, przebiegłości, skrajnego samolubstwa, nieuczciwości, a poniewierkę, nędzę pracy i rzetelności; cieszą się, nie wiedząc, że nie wymyślili nic nowego, że twórcami „czystego kapi-