Broniąc tą frazeologią swojej „nowej woli”, nie rozważyli nasi nadludzie, że znieśli różnicę między człowiekiem a zwierzęciem. Bowiem każdy drapieżnik: lew, tygrys, krokodyl, grzechotnik, jastrząb i t. d. nie robi sobie ceremonii „kawałkiem sumienia”, gdy mu głód dokuczy, albo roznamiętni go instynkt płciowy. Każdy z nich jest doskonałym typem nadczłowieka, ideałem indywidualisty.
Domagając się pełnej swobody dla popędu płciowego, musieli oczywiście seksualiści stargać kajdany legalnego małżeństwa, wypowiedzieć wojnę: etyce religijnej, ustawodawstwu, zwyczajom, obyczajom, tradycyom rodziny i wysunąć na czoło swojej doktryny tak zwaną wolną miłość. W powieściach ich zabiera przyjaciel przyjacielowi bez skrupułu narzeczoną, żonę, siostrę, uwodzi każdą dziewczynę, która mu się w danej chwili podoba i oddaje ją bez namysłu komuś drugiemu, gdy go znudziła. Kochanki swoje nazywają nadludzie „żonami” dopóty, dopóki działają na nich zmysłowo. Z chwilą, gdy ten „święty ogień” zgaśnie, zapominają o swoich obowiązkach „mężowskich”.
Tę reformę miłości nazywają seksualiści i popierające ich feministki postępową i godną wolnego człowieka. Czy tak? Od niej przecież zaczęło się łączenie się obu płci, w wolnej miłości żyli nasi praojcowie i nasze prababki w jaskiniach — żyją dotychczas zwierzęta, obywając się bardzo dobrze bez pęt legalnego małżeństwa, stworzonego przez doświadczenie wielu pokoleń dla dobra rodziny i kulturalnego społeczeństwa. Nie postępową jest wolna miłość, lecz, przeciwnie, wsteczniczą, bo powrotem do pierwotnego stanu natury dzikiego człowieka.
I jakąż jest ta wolna miłość naszych seksualistów? Czy owym afektem duchowo i fizycznie dobranej pary, co opromienia szarzyznę powszedniej walki o byt, co łączy dozgonnie dwoje
Strona:Teodor Jeske-Choiński - Seksualizm w powieści polskiej.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.
33