Na jéj kolanach złożywszy głowę,
Dawną, przebrzmiałą wznawia rozmowę.
Dobrze to w Niebie, mojaście złota,
Tam się już o nic człek nie kłopota, —
Zechce po rajskim ogrodzie bieżeć,
Zechce pod złotą jabłonką leżeć,
To sobie leży, a chce to chodzi,
To znowu pływa we srebrnéj łodzi;
I jeszcze jakich bierze wioślarzy,
O jasnych skrzydłach, różanéj twarzy,
Którzy po gładkiém pędzą jeziorze
Swemi piórami czołenko Boże. —
Czy też to prawda, że tam nie trzeba
Pracować ciężko na kawał chleba?
Że byle swoje zmówić pacierze,
To już tam wszystko samo się bierze?
Opatrzność Boska, w Niebie dla człeka,
Sama słoneczne chleby wypieka,
A potem tylko ręce otwiéra,
I chleby rzuca, a święty zbiéra. —
Trza mu sukienki na przyodziewek,
Zaraz Anioły lecą do cywek,
Strona:Teofil Lenartowicz - Nowa lirenka.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.
— 136 —