domek niedaleko... Wilga doprowadziła nas prawie do celu... Chodźmy!
DZIECI. Nie możemy! Żeby choć jagódka!
PALUSZEK. I skąd wezmę? Wydeptane mchy, ani grzybka, ani jagódki... Co pocznę? Boże miłosierny! ulituj się nad nami!
KAZIO. Podobno w takich górach są czasem dobre duszki — krasnoludki...
MANIUŚ. Ach! gdyby to nam przyszli z pomocą!
LUSIO. A tak, to choć blizko już domu — zginiemy!
KRASNOLUDEK. (wychodzi z boku niewidzialny). Co to tak jęczy i piszczy, aż spać spokojnie nie mogę.. Tak mi dziwnie smutno... (rozgląda się). Jakieś ludzkie dzieci!... Jeden z nich taki malutki, ale jaki miły! (podchodzi bliżej). Hej! czego tak zawodzicie?
PALUSZEK. Kim pan jesteś? Nie gniewaj się, żeśmy tu usiedli, bez twego pozwolenia, to pewnie twoja kraina!...
KRASNOLUDEK. Nic nie szkodzi! Ale czego jęczycie? Czemuście tacy wynędzniali i smutni?
PALUSZEK. Uciekaliśmy od olbrzyma, który nas chce pożreć i dalej iść już nie mamy siły! Głodniśmy i zmęczeni, nóżki mamy pokłute od cierni i poranione...
KRASNOLUDEK. A te korony?
Strona:Tomcio Paluszek.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.
— 16 —