roboczego ludu, ale zwrócono na nich uwagę dopiero wtedy, kiedy wdarli się na Marszałkowską, ulicę i Nowy Świat.
Z jakim zachwytem ludzie ci musieli czytać lub słuchać sienkiewiczowskich opowieści, gdzie poznawali samych siebie? Jakiego artystycznego wykończenia nabierały ich zbrodnicze instynkty, zapłodnione urokiem poezyi. O tak, pan Sienkiewicz szczodrą ręką siał kult gwałtu, przemocy, grabieży... Umiejętnie podniecał i kształcił wyobraźnię przyszłych bandytów i dlatego bandyci u nas są tak niesłychanie śmiali i pewni siebie.
Zakon »nożowców« — bezpośrednio stykał się i silnie oddziaływał na obszerną klasę złodziei, koniokradów, grabieżców zawodowych, jaka zorganizowała się w całym kraju pod opieką policyi rosyjskiej. Wiadomo, iż chłop nasz i robotnik z dawien dawna opłacali potrójny stały haracz: carowi podatki, urzędnikom rosyjskim łapowki i okup złodziejom. Pewnego razu, jeszcze przed rewolucyą, grubo mię okradziono. Szukając swych rzeczy, trafiłem do złodziejskiej wsi. Główny herszt mieszkał jak włókowy gospodarz: w oknach firanki, kwiaty, pierzyny zasiane wysoko na łóżku, w szafie wiejska »palita« i kaftaniki kobiece na jedwabiu... Pokazano mi klub złodziejski i opowiedziano o ich obyczajach i życiu... »W jednej kieszeni rewolwert, w drugiej kieszeni rewolwert, a na kamizeli dwa złote zegarki... I tak sobie tu chodzą... spacerują!.. Po tej drożce!...« tłomaczył mi młody chłopak. — »Dzień w dzień, a my musimy robić!« dodał z żalem. Policya dzieliła się zdobyczą i ochraniała złodziei. Z jej powodu nie znalazłem moich rzeczy a gdym wskazał na niewłaściwe zachowanie się policyi sędziemu śledczemu, to miałem tyle z tego powodu nieprzyjemności i tylem stracił czasu, że sam poczułem się w końcu winnym i prześladowanym... Wyobrażam sobie, co cierpieli ludzie prości, kiedy ośmielali się skarżyć. Pamiętne są procesy koniokradów w Płocku, proces Kiriczenki w Radomiu, sprawa jawnych grableży drogowych w powiecie nowomińskim, dokonywanych pod obroną tamtejszej policyi... Sprawa rozboju w Zawierciu i okolicach z udziałem strażników... Wszystkie one skończyły się mniej lub więcej szczęśliwie dla policyantow. Ukarano ich lekko i nie wielu.
Każdy z nas pamięta, że w ostatniem dziesięcioleciu złoczyńcy trzymali wprost w oblężeniu przedmieścia większych naszych miast, Łodzi i Warszawy, że z chłopów, jadących na targi pobierali grabieżcy regularne opłaty...
W atmosferze ciemnoty i niewoli ogromna, wybornie zorganizowana złodziejsko-policyjna kammora rozrastała się na naszym organiźmie społecznym rozkosznie, jak grzyb, jak liszaj trujący... W miarę jej rozkwitu doskonaliły się jej sposoby i uzbrojenia, pierwotny kij i nóż zamieniały
Strona:Trybuna (1906) nr 3.djvu/17
Ta strona została skorygowana.