Strona:Tryumf.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

i różnobarwnych krawatach. Kpili sobie z niego w żywe oczy — każdy z nich mógł pójść gdziekolwiek do ogródka i zjeść kolacyę z aktorkami, albo za gotówkę, albo na kredyt, albo za reklamę dla restauratora, dyrektora teatrzyku, lub autora wystawianej sztuki. Prawie wszyscy nad ranem wracali pijani do domu. Jego zaś kolacye kosztowały bardzo mało i trwały bardzo krótko: kupował dwa serdelki po trzy kopiejki sztuka, dwie bułki po półtorej kopiejki — i najczęściej zjadał to na mieście, w jakiej bocznej ulicy. W domu było tak przykro i smutno wieczorem: cztery ściany, piec, dwa krzesła, umywalnia, stół z brudną serwetą i zamazaną atramentem różową tekturą, komoda, koszyk i kuferek — wszystko. Prawda: było jeszcze w pokoju mnóstwo karaluchów.
Na stoliku zaś stała fotografia panny Ewy oparta o kałamarz, na oknie ładna butelka z likierem waniliowym dla „Milci“, kochał się bowiem w pannie Ewie, a romans miał z żoną woźnego z konkurującego z „Bylebyłem“ organu „Abyszło“.
„Milcia“ lubiła likier waniliowy, a jak się ma lat dwadzieścia cztery, to jeść przez dwa tygodnie zamiast obiadu mieszaninę, za dwadzieścia kopiejek i dwa obwarzanki — jest nic, ani się wie o tem. Mając zaś siedmdziesiąt rubli w kieszeni możnaby na dwa tygodnie pojechać do Szczawnicy — trzecią klasą mało kosztuje — a tam jest