Strona:Tryumf.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

— Prawda? Miła niespodzianka?

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Tęgi chłopak ten korepetytor.
— Ba!
— Taką masz minę, Tesiu, jakbyś już coś wiedziała o tem.
— A cóż ty myślisz, że będę czas tracić?
— Jakżeś się urządziła?
— Wyszłam w nocy przez okno na balkon i przez okno tam. Już mię zastał.
— I cóż?
— Głupią minę zrobił. Leżałam rozebrana i paliłam papierosa.
— No i co? co?
— Poczkaj — długo ty tu będziesz, Ala?
— Do przyszłej soboty.
— Czekaj! Ja muszę być we czwartek w Wiedniu — mam rendez–vous z Gotfrydem Polen–Holen — — no to będziesz miała czas i ty. Tylko o ile ci co z niego zostawię. Ale! Po coś ty tu dzieci przywiozła?!
— Któż mógł wiedzieć?!
— Ja nigdy nigdzie dzieci z sobą nie biorę. A nuż? Trzeba być zawsze gotowym. Znasz moją historyę z Hotelu Bristol w Genui?
— Opowiadałaś.
— Ładnie bym była wyglądała z dziećmi! Ah! To był pyszny chłopak, ten turkos! Dwadzieścia pięć lat, młody, ale już nie głupi, ah!