— Nie. Jest mała osada. Służba, krowy, konie. Gospodarstwo, jak zwykle.
— A w domu?
— Jego niema teraz, pojechał do stolicy. Została tylko żona.
— Zkądże to wszystko wiecie?
— To jest dwa kilometry ztąd. Ludzie nasi już tam byli, ci, co drzewo spuszczają.
Podałem Szymonowi cygaro i chciałem odejść, stary rzekł jeszcze do mnie:
— Panu inżynierowi toby się przydało choć tę parę dni, co tu będziemy jeszcze pracowali, przemieszkać nie w namiocie, ale w uczciwym domu. Bo to i o chorobę nie trudno.
— Ale my tu przecie nie będziemy już długo. Trzeba się nam będzie przenieść za rzekę i tam na czas rozłożyć.
— Ale tymczasem.
Odszedłem. Jest to więc zapewne córka królewskiego leśniczego...
Patrzałem na robotę, nie widząc jej; przez machinalną wprawę tylko nie zdradzałem się przed robotnikami, że jestem nieprzytomny.
∗ ∗
∗ |
Uciekłem do mego namiotu i udałem, że mam listy pisać. Właściwie chciałem się zdobyć na odwagę pójścia do leśniczówki. Zacząłem się ubierać; wyszukałem zwierciadło, ubrałem się do pół.