Tak jest: biada jej! Nie dam się złamać i zniweczyć ani jej, ani mojej namiętności, jeżeli złoży się tak nieszczęśliwie, że mi stanie na drodze, jak złe przeznaczenie.
Nie będę z liczby tych, którzy obłąkanem rozpaczą okiem patrzą za swem dziełem unicestwionem w otchłań, w którą runęło, jeżeli los nie przeznaczył mi, aby kobieta przeszła koło mnie obojętnie, albo podała mi rękę do wspólnej pracy.
Nie będę igraszką losu, kołem, które się tam toczy, dokąd je pchną.
Gdybym miał nawet zrobić coś strasznego: wyrwę się i pójdę naprzód.
Był przedświt cichy i szary, słońce zaczynało się dopiero dobywać z za krawędzi ziemnej. Wtedy nagle i niespodziewanie stanęła przy mnie. Nie miała na sobie sukni, tylko na bieliznę rzucony płaszcz, miękki i wolny. Ciało jej całe modelowało się, jak gips pod wilgotną draperyą.
Przeszła koło mnie, rzucając mi jedno słowo:
— Pójdziesz?
Odparłem:
— Pójdę.
— Bądź w wieczór nad urwiskiem, koło kapliczki.
I poszła dalej, nie odwracając się wcale, cudowny posąg, którego każdy ruch odbierał zmysły.
∗ ∗
∗ |