Był przedemną las, ogromny i otwarty.
Kolosalne góry, porosłe lasem, huczące strumieniami wodospadów, pełne zdradnych zapadłych jarów, ziejące urwiskami i czeluściami, gdzie zdawała się mieszkać śmierć.
Ludzie moi i maszyny wyrywali otwór w tym lesie i w tych górach ogromnych. Sto toporów podnosiło się i cięło drzewa, a te sto toporów dźwigała jedna moja dłoń. W huczących i tętniących maszynach huczała moja wola, tętniło moje serce. Setki ludzi czuły, działały, żyły przeze mnie. Moje życie, moja wola była w tych minach dynamitowych, od których pękały złomy i zawały skalne. Na wysoko wystrzelającą jodłę, na jodłę, która znała dotąd tylko wiatr i pazury kołyszącego się na jej konarach orła, na jej wierzchołek kiedy padł mój wzrok: jodła drżała i przyginała się dumna ku ziemi. Olbrzymie odwieczne buki ochylały smutno ramiona, czekając śmierci. Strumienie ustawały szemrać, kiedy stanąłem nad niemi, nim
Strona:Tryumf.djvu/6
Ta strona została uwierzytelniona.